Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/379

Ta strona została uwierzytelniona.

wiarz... tak, że pociski nie zawsze się dostawały tym, którym były przeznaczone... Winowajca naówczas zanurzał się za ściankę i próżno go było szukać...
Najśmieléj sobie poczynała stara kobiecina, trochę przygarbiona, w czepcu białym z pomarańczowemi wstęgami, chuście w kraty i fartuchu, z koszem ogromnym pod pachą okrytym serwetą białą. Z twarzy jéj pomarszczonéj widać było wiek sędziwy, lata okryły podbródek i wargę wierzchnią gęstym włosem twardym i widocznie postrzyganym... Trzymała się jedną ręką w bok i spoglądała z góry na przytomnych w sali. Nie zalecając swojego towaru, jak gdyby pewna była jego pokupu, obchodziła salę powoli, zatrzymując się niekiedy. Czasem podnosiła serwetę, dobywała z pod niéj przysmak jaki, odbierała zapłatę obojętnie, i posuwała się daléj, jakby niewielką przywiązując wagę do handlu, którym się zajmowała... Mnóztwo osób witało ją jak znajomą... Między arbitrami słychać było szepty...
— Patrzcie stara Poterucha! że to jeszcze żyje! a wiele sejmów już widziała...
Na to przezwisko obelżywe Poteruchy marszczyło się lice staruszki, ale nie odwracała się nawet — grzeczniejsi bowiem zwali ją Kuźmową... Była to od wielu już saskich sejmów znana bardzo panom posłom i senatorom postać, która miała prawo obywatelstwa na sali, i bez któréj na niéj pustoby się