Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/400

Ta strona została uwierzytelniona.

Książę ruszył ramionami, był może podobnego zdania, spojrzeli na siebie milczący.
— Żal mi tego Brühla — rzekł książę Adam! słyszałem, że ładne komedyjki pisze, a tu go niemal tragedyą poczęstowano.
— Mnie wcale Brühla nie żal — odparł stolnik — ale — siebie...
I westchnął.
Żudra tymczasem na obiad przygotowany gdzieś w refektarzu klasztornym prowadził tych, którzy tak dobrze pod komendą jego, rolę swą odegrywali. Należało im i odwilżenie wysuszonego gardła, i pokrzepienie sił starganych w służbie księcia kanclerza.
Zwycięzcy i zwyciężeni — oprócz komparsów, którymi się posługiwali, czuli to dobrze, iż walka zaledwie była rozpoczęta, kości rzucone, a chwilowe zwycięztwo wcale nie przesądzało końca...
Powozy wyjeżdżały z zamku, piesi rozchodził się, głośno rozprawiając o tém, kto pierwszy porwał się do szabli, a po mieście szedł popłoch zwiastujący, że na teraźniejszym sejmie bez krwi rozlewu obejść się nie może.
Książę Karol zaledwie wyszedłszy z sali, szepnął jednemu ze swych przybocznych:
— Panie kochanku — na jutro pięćset szabel być musi, choćby dyabeł na dyabła siadł... tu idzie o honor Radziwiłłowskiego domu... Słyszysz Jegomość!... choćby nieboszczyków z grobów na