Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

— A mnie dlań być grzeczną jest również niepodobieństwem — dodała hetmanowa. Nie zapominaj pan, że ja do Familii należę, że czuję krzywdy wujów moich, że jestem kobietą, i to co oni znoszą w poważném milczeniu, ja biorę do serca... ja nie mogę ukrywać...
Mokronowski stał zmieszany...
— To była myśl pana hetmana!
— Ale WPan mogłeś mu całą jéj niedorzeczność wykazać... Łudzi się jakąś zgodą... a siebie skompromituje i mnie stawi w takiém położeniu...
— Niech mi hrabina daruje — rzekł łagodnie i przymilając się Mokronowski — jam doprawdy nic nie winien... pan hetman chciał koniecznie, wszystko się dokonało tak pośpiesznie...
— Więc ja mogę nie być na obiedzie! oparła się hr. Izabella...
— Miałoby to najsmutniejsze następstwa, bo właśnie na przytomność jéj rachuje pan hetman, że nieprzyjaznych sobie powstrzyma od wybuchu...
Hetmanowa ramianami ruszyła...
— Tak, ja mam wam do waszych kabał służyć za narzędzie...
Mokronowski w postawie winowajcy stał przed nadąsaną panią, ciągle błagając ją o rączkę białą — aż gniew w jéj zszedł na męża, generał otrzymał paluszki do pocałowania... i milczące przebaczenie...
Hrabina spojrzała w okno, nadając twarzyczce