Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/411

Ta strona została uwierzytelniona.

ciu, ogładzie i poezyi życia urągać się zdawał, choć sam chciał się nazywać poetą. Rozpowiadano o nim rzeczy osobliwe, których obecność dam, głośno nie dozwalała dokończyć...
Obiad wlókł się tak, wcale nie zbliżając do siebie tych, których hetman pragnął przejednać — gdy hałas jakiś w ulicy, potém w dziedzińcu, nareszcie na schodach żywe kroki... zwróciły wszystkich uwagę.
Drzwi salki otworzyły się nagle, i należący do dworu pana hetmana, wysłany przez niego do izby, aby zdał sprawę z czynności, pan łowczyc Turski, blady, pomieszany, zadyszany zjawił się w progu, tak jeszcze przejęty tém z czém przychodził, iż go nawet towarzystwo dostojne, które miał przed sobą, do opamiętania rychłego przyprowadzić nie mogło.
Hetman, który się ku niemu zwrócił, postrzegłszy to powstał — wszyscy się poruszyli na krzesłach, jakby ku niemu zbliżyć się chcieli, przyzwoitość tylko na miejscach ich wstrzymała.
Turski milczał, ocierał się i wzdychał.
— Z czém przychodzisz, mości Turski? mów — odezwał się hetman, mów — waćpan śmiało.
Łowczyc ciągle tarł jeszcze czoło i odchrząkiwał, nie mogąc się zebrać na słowo, niecierpliwość wszystkich wzrastała. Żywsza od innych pani hetmanowa z gniewem prawie mierzyła oczyma posłańca, który oglądał się i postrzegłszy osoby zupełnie przeciwnych obozów i to jeszcze wodzów ich... stał coraz bardziéj onieśmielony. Nie wiedział jak mowę obrócić...