sejmie działo. Cześnikowa zaczerwieniła się znowu ogromnie, lecz Sołłohub zrobił uwagę, że oni téż oboje przytomni byli do końca scenie całéj.
Brühlowa była tak zmieszana, że się nawet dowiadywać nie chciała, ale Sołłohubowéj nic od narzekania i wykrzykiwania powstrzymać nie mogło. Biegała po salonie, często ścianom pokazując pięście, i tak jéj ślicznie było z tym zapałem i rozdrażnieniem, że kochany mąż, nie mógł się wstrzymać, by nie szepnąć Francuzce:
— Nie widziszże pani, jak ona cudownie jest piękna! ta moja heroina!
— Widzę i widzę téż jak waćpan panie hrabio (Francuzka całéj szlachcie polskiéj ten tytuł dawała) okrutnie jesteś śmieszny...
— Czém? spytał Sołłohub.
— Ale bo, któż się przyzwoity w żonie kocha! szepnęła Francuzka złośliwie... i uśmiechnęła się szydersko...
W téj chwili zahuczało, Sołłohub wybiegł i wprowadził Brühla, którego w progu nie żona, ale kuzynka obie ręce doń wyciągnąwszy przywitała...
— O! mój biedny! biedny hrabio! zawołała z uniesieniem...
Brühl spojrzał okiem pełném wdzięczności, pocałował ją w rękę i poszedł podać dłoń żonie, która wstała sztywnie, spojrzała nań chłodno i wybąknęła:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/428
Ta strona została uwierzytelniona.