Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/430

Ta strona została uwierzytelniona.

wołanie — dodał gorąco — jam trochę żołnierz, trochę artysta, trochę literat, a nic a nic nie stworzony do tego waszego świata polskiego... Skłaniam głowę przed tą republiką naśladowaną ze starożytnych, ale mi ona nie przemawia do serca.
To mówiąc Brühl padł na krzesło...
— Témbardziéj mi waćpana żal, panie hrabio, rzekła Sołłohubowa zbliżającego się do niego, tém ohydniejszą wydaje mi się napaść stolnika, i takiego księcia Adama, obu znających go doskonałe i wiedzących co czynią...
— Ja ich tłómaczę — odezwał się Brühl — polityka nie zna brata, ani ojca, ani litości, ani względu... jest to smok który chłonie szoroką paszczą co mu się do niéj nawinie...
— Za cóż wy macie padać jéj ofiarą? zapytała cicho Marya, patrząc na niego.
— Przeznaczenie! fatalizm! westchnął Brühl.
Zaczęto opowiadać epizody, które każdy inną część sali mając na oku pochwycił. Jedne uszły wejrzenia i ucha Brühla, drugie Sołłohuba — inne nawet na wszystko bacznéj pani Maryi.
Generałowicz, który nie wiedział ani się mógł domyślać, jakie tu może uczynić wrażenie, mówiąc o Godziembie, wśród tych krzyżujących się powiastek — nagle wykrzyknął:
— Ale wiesz, Brühl, tyś bo szczęśliwy, umiesz na miłość zarabiać, sam o tém nie wiedząc może. Że myśmy cię tam otaczali, Radziwiłłowie, Lubo-