Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

mirski, Opacki, ja... to nic dziwnego, bez twéj nawet wiedzy, wcisnął się na salę poczciwy jakiś twój dworzanin, który cię z oka nie spuszczał, i szabla mu tak drgała w ręku, a oczy się paliły, żém się co chwila awantury spodziewał. Przechodzącego księcia Adama o mało za kołnierz, bez respektu jego tytułu, nie pochwycił. Ażem był ciekaw jego nazwiska się dowiedzieć, bo go tu często widuję... Zowie się Godziemba... dodał Sołłohub — winieneś mu, co najmniéj szablę honorową...
Oprócz pani Sołłohubowéj i Francuzki, nikt nie uważał, jak żywo, pokraśniawszy cała, rzuciła się Cześnikowa do alby leżącéj na kolanach.
Brühl się uśmiechnął.
— A! to poczciwy mój i najulubieńszy — prawie mogę go nazwać przyjacielem — rzekł z twarzą rozjaśnioną: serce złote i głowa dobra. Aniby się kto mógł domyślić, ile uczucia i rozsądku jest w tym biednym chłopcu...
Pani cześnikowa ciągle miała oczy spuszczone, ręce jéj drżały, twarz płonęła, Francuzka spogląglądała na nią niespokojna tym brakiem panowania nad sobą, ale coraz mocniéj utwierdzając się w przekonaniu, iż miała wielkie obowiązki zbliżenia dwóch istot tak siebie godnych, tak się kochających, a tak — na nieszczęście, jak ona zwała — niezgrabnych...
Brühl wpadłszy raz na swojego ulubieńca, mówił o nim jeszcze długo, napomknął bardzo deli-