Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/444

Ta strona została uwierzytelniona.

cze i charty w nim wyły, szczekały, warczały i skowyczały bez ustanku. Niekiedy zniecierpliwione tym hałasem, niedźwiedzie zaprzęgowe stojące na stajni, poczynały téż ryczeć, a konie po stajniach wystraszone rwały się i rżały...
Ludzie śpiewali i śmiali się u ognisk, Cygan grał na drumli, kozaczek brzdąkał na teorbaniku, przywabiony ślepiec grał na lirze niestrojnéj zawodząc pieśń żyrowicką, — słowem wśród nocy — spokoju tu nie było nawet. Noc też była wyjątkowa, bo książę uparł się koniecznie aby swoje szable sam spisał i zlustrował, nie dowierzając innym, aby nazajutrz pewniejszym być zwycięztwa... Szlachcie zgromadzonéj i gromadzącéj się do pałacowéj sali największéj na dole, przysposabiano posiłek i ochłodę, bo przykazanie było, ażeby niczego nie brakło, i aby wszystko szło po radziwiłłowsku... Ludzie co chwila wychodzili i wchodzili, gnano posłańców, znoszono żelaziwo, a sprowadzony stary ślifierz, którego z kołem postawiono umyślnie naprzeciwko bramy, ostrzył szable, które stosami przy nim składano.
Dla większéj manifestacyi, raczej niż z istotnéj potrzeby, kto miał i kto mógł, chciał koniecznie na jutrzejszy dzień odziać się trochę w żelazo... A że zbroje, pancerze, kolczugi i wszelki tego rodzaju przybór wyszedł był z używania i mało go gdzie widać już było, chyba od parady, trudno się nawet Radziwiłłowi przychodziło w blachy zaopatrzyć. Pożyczono ich z arsenału, po mieszczanach,