Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/464

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt się już nie łudził — szable musiały znowu z pochew zabłysnąć...
Małachowski wśród głuchego szmeru laską uderzył i słabym głosem zagaił posiedzenie... Nie bardzo z razu słychać go było, i nie słuchano zbyt pilnie... Mówił o „nadużyciu niesłychaném, jakie dnia wczorajszego się spełniło... że porządek i prawo przepisane dla sejmów naruszone zostało, że pogwałcono kardynalne ustawy... iż się spodziewa, że wszyscy posłowie dziś poddadzą się prawu i poszanują je —“
Domawiał tych wyrazów, gdy stolnik, nie dając się wyprzedzić nikomu, zawołał:
— Dopóki tu Brühla w izbie widzimy, nie ma na nic zgody!
— Nie ma zgody! huknęli za nim wszyscy familianci. Nie ma zgody!...
Wtém jakby dając znak, stolnik kapeluszem, który trzymał w reku, nakrył głowę...
— Izba in passivitate!
W mgnieniu oka sto szabel błysnęło i zamieszanie w izbie stało się nie wymowne... Zaledwie pierwsi co stali za mówiącym; obnażyli oręż, radziwiłłowscy jak jeden szarpnęli szable i nikt nie mógłby był dostrzedz, kto pierwszy ich dobył...
Mokronowski, który stał wprost naprzeciw stolnika, nie tknął oręża... Ci, co się równie jak on wstrzymali od wzięcia za broń, rzucili się ku niemu, skupiając przy nim... Poparty i czując się pewien