Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/468

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz niczém było odroczenie — zażarci przeciwnicy stali przeciwko sobie — nikt pierwszy do wyjścia ruszyć nie chciał. Łacno być mogło gdyby jedno stronnictwo posunęło się pierwsze do odwrotu że drugie korzystając z tego, mogło mu siąść na karki.
Chwila więc długa upłynęła, nim się kto z miejsca śmiał poruszyć, stali wszyscy jak wkuci. Niektórzy z arbitrów bliżsi drzwi zaledwie potrafili się wymknąć. Główne korpusy mierzyły się oczyma i nie stąpiły kroku. Nikt pierwszy nie chciał iść, aby go nie pomówiono o ucieczkę z placu...
Wieczór się zbliżał, gwar ucichał, wszyscy czuli się znużeni — lecz nikt nie ruszał się jeszcze.
Mokronowski postąpił do stolnika...
— Długoż to tego będzie? zapytał...
Ten się zarumienił.
— Nie wiem — odparł.
— Przecież jakiś na to sposób wynaleźć potrzeba abyśmy wyszli?
— I ja tak sądzę...
— Ten od waćpana zależy...
Stolnik obejrzał się. Szable w znacznéj części już do pochew popowracały, zaczęto zachęcać upartszych, aby je pochowali. Głód i zmęczenie przemawiało za tém... Litwini niektórzy także karabele spuścili.
— Jeżeli panu hrabiemu idzie o to, abyśmy koniecznie krwią tę salę i kartę historyi naszéj spla-