Gwarzyli tak, gdy Żudra, który swoich odkomenderowywał znowu na stół pański, zbliżył się do nich. Sapał biedaczysko i podbródki mu tańcowały, pot ocierał z czoła, pasa poprawiał, znużony był tak, że na ławę padł. Laskowski z przyjacielem spojrzeli nań, ale się do niego nie odezwali, choć się ich wyzywać zdawał... Podkomorzy popatrzał nań tylko i oba zamilkli.
— No — rzeczy skończone! zawołał Żudra: nauczyliśmy Niemców rozumu!
— Myślę że i Polaków téż! rzekł krótko Zagłoba...
— Niech znają co Familia może...
— A no, prawda — wszyscyśmy to poznali, dodał pierwszy: że mówi o zaprowadzeniu ładu w osobliwszy sposób pięknie, i to nową metodą, doprowadzając anarchię do kresu...
Żudra popatrzał pogardliwie.
— Jam tam nie polityk! odezwał się — ja tam nie mędruję... ale my tu w domu u siebie, szołdrom przewodzić nie damy.
— Słusznie, potwierdził Zagłoba — lepiéj wszystko do góry nogami wywrócić. Z nazwiska sądząc, panie Żudra, dodał, myślałbym żeś Rusin i że mnie zrozumiesz — coś mi się przypomina przysłowie: Ne kupyw bat’ko szapki, nechaj uszy merznut!
Żudra się skrzywił.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/471
Ta strona została uwierzytelniona.