Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/476

Ta strona została uwierzytelniona.

hałaśliwie krzyczących i zdających się zbierać w pewnych oznaczonych stanowiskach... Właśnie wieczorny chleb... a przy nim piwo i wino téż posiliło szlachtę i dodało jéj animuszu. Śpiewano więc pieśni, wykrzykiwano przeciwko Sasom, odgrażano się, i zdawano nie unikać, ale szukać walki. Dwa czy trzy razy na widok powozu, któremu saska gwardya towarzyszyła, posypały się odgróżki... Idący stanęli i złośliwym śmiechem salutowali karetę Brühla... Po winiarniach i gospodach tłum i hałasy były ogromne.
Puszczono już wieść o zerwaniu sejmu, która Familię do ostatniego gniewu przywiodła. Nie mówiono o niczém, tylko by się bić, siekać i mścić..
Zbliżając się do pałacu Radziwiłłowskiego, dostrzegli i tu czarnych gromad w gotowości, stojących, milczących wprawdzie, ale nie mniéj groźnych.. W dwóch salach jeszcze książę sam honoracyorów u stołów przyjmował. Siedział z księciem Stanisławem na podwyższeniu, w krześle, podparty na rękach, chmurny jak noc, zły i zniecierpliwiony... Coraz to kielich wina połknął, wąsy pociągnął i wzdychał. Bliżéj siedząca szlachta patrzała nań milcząca, a ci co daléj siedzieli, w miarę oddalenia od niego coraz byli gwarliwsi. Na przeciwnym końcu stołu... warczało i burczało jak we młynie... Litwa powstrzymywana przez dwa dni, nie mogła połknąć téj nieczynności sromotnéj. Właśnie gdy Brühl z Sołłohubem wszedł, dwóch Korewów i nie