i przeklęctwa po chwili napełniły korytarze zamkowe...
U drzwi stała Poterucha z koszykiem, kiwając głową..
— Nie ma już tu co robić! mruczała... a podobno na zamek drugi raz na sejm nie warto nóg fatygować...
I zwolna razem z innymi ze wschodów schodzić poczęła...
Na wszystkich twarzach malował się smutek i zawód... Familianci tylko uśmiechali się, odgrażając na — poczekanie... „Na tém nie koniec... zobaczymy...“
Jeden cześnik może swobodniéj odetchnął, wychodząc z sali, którą Radziwiłł opuszczał, mimo otrzymanego województwa, niemal upokorzony...
— Co to wszystko warto, rzekł na wychodném do Lubomirskiego — wodę warzyć, woda będzie... Gdybyśmy im byli trochę krwi puścili na razie — ale acińdzieje wszyscy jesteście ciemięgi...
Najprzykrzejsze może było położenie stolnika, który użyty jako narzędzie, choć się chwilowo odznaczył pewną odwagą — przedstawił się małoznanym współobywatelom w świetle fałszywém. Czuł to sam... W pierwszéj chwili różne powody skłoniły go do podjęcia się téj roli, wybornéj dla jakiegoś podrzędnego sejmikowicza, nie dla hrabiego Poniatowskiego, któremu ów Fornica wieszczo wielkie przepowiadał losy... Lecz, trzeba było
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/485
Ta strona została uwierzytelniona.