Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/498

Ta strona została uwierzytelniona.

aby Godziembę, bądź co bądź, utrzymać... Aliści, drugiego czy trzeciego dnia zmieniło się usposobienie.
Brühlowa z jakąś gorączką i oczyma zaczerwienionemi, przywoławszy Dumont do siebie, odezwała się ściskając ją i całując:
— Moja druga Dumont, ja w tém widzę rękę Opatrzności. Sam Pan Bóg chce, aby to grzeszne przywiązanie ustało; sam On nastręcza zręczność oddalenia człowieka, na którego ja patrzéć nie powinnam...
Cześnikowa była bardzo pobożna, Dumont także, ale miała to przekonanie, iż w sprawach serdecznych Pan Bóg jest niezmiernie wyrozumiały, i — od czegoż spowiednicy? Ofuknęła więc mocno swoją wychowanicę za przesadzone skrupuły.
— Moja droga hrabino — rzekła, — przecież kochać i patrzéć w żadnym razie grzechem nie jest...
— Ale obowiązkiem, — odparła Brühlowa — miłość taką wyrwać z serca... Widoczna ręka Opatrzności, która mnie chce ustrzedz od... upadku...
— Od jakiego upadku? — przerwała Dumont... ja już nie wiem czy na całym świecie było kiedy dwoje istot szczerze się kochających, któreby tak prosto jak wy chodziły... Ażeby sobie dobrowolnie jedyną pociechę w życiu odebrać — to się nie godzi...
— Ja to czuje w mojem sumieniu, — dodała cześnikowa — że powinnam owszem dołożyć stara-