dzić), panowała ona w Warszawie... dostała jéj panna Agnieszka Godziembianka... Staruszek nikogo nie znał, doktora nie wiedział gdzie szukać, szło mu o jedyne dziecko... przyleciał do pana Tadeusza, który urlop wziąwszy łatwo, poświęcił mu się cały na usługi.
Francuzka, dowiedziawszy się o tém, niemal w rozpacz i straszliwy gniew wpadła! Najprzód mógł sam Godziemba dostać strasznéj choroby i być zdefigurowanym, potém mógł jéj, uchowaj Boże, przynieść jeszcze do dworu. Stara Dumont obawiała się o resztki swych wdzięków.
Cześnikowa z heroizmem znosiła wszystko. Było w jéj charakterze, kochać się w męczeństwie, znajdować w niém rozkosz, dziękować Bogu za krzyże, szukać dobrych a coraz nowych powodów do modlitw, łez, postów i martwienia siebie. Modliła się więc od rana do wieczora, oblewała łzami, i zasypiała z rezygnacyą. Stań się wola Twoja.
Tymczasem panna Agnieszka, która po wiejsku ani umiała, ani chciała się szanować, zaziębiła się biedna i siły a zdrowie nie uratowały jéj. Umarła biedna...
Rodzice oboje o mało nie poszaleli z żalu... A że Tadeusz cały czas był przy nich, że im i choréj służył jak własne dziecko, przywiązanie do zmarłéj zleli na niego. W ich myśli był on jakby wdowcem po téj, którą mu za żonę przeznaczali.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/501
Ta strona została uwierzytelniona.