znaczną część narodu pozyskaćby powinny... Byłoby srogą niewdzięcznością...
Brühl się uśmiechnął.
— Wasza Eminencya zapominasz, — rzekł — ile w ostatnich czasach goryczy, żalów i rekryminacyj przeciwko królowi powstało...
— Od tych, którzy mu najwięcéj byli winni — dodał Sołtyk... — Potrzeba się starać, nie opuszczać, a mam nadzieję, że jedyny kandydat obcy i kwalifikujący się pochodzeniem do tronu, utrzymać się potrafi...
— Dziś już — przerwał starosta — przeciwko niemu sieją tu podejrzenia... że trzeci z rzędu Sas niemal dziedzicznym tron uczyni, a tego szlachta nie chce...
— Bo sama nie wie czego chce — ofuknął się biskup bardzo żywo — tak jest... Tron dziedziczny bezpieczniejszymby był niż elekcyjny, i z nim mielibyśmy więcéj ładu z czasem...
— Ale my ładu takiego nie lubimy, — rozśmiał się starosta — nam on niedogodny... Patrzcie na Familię, która póty prawiła o reformach, póki się nie zbliżyła elekcya... Już dziś o nich — cyt, ani słowa!
Biskup oczyma tylko Brühlowi wskazał starostę, jako przyczynę, dla któréj od dalszych się rozpraw wstrzymywał, i nagle zwrócił się ku innemu przedmiotowi....
— Zamiast reform z łaski Familii, — rzekł — na wojnę się zanosi... Im daléj i dłużéj idziemy
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/526
Ta strona została uwierzytelniona.