— Mówiono mi — odezwał się Żudra popiwszy — iż młodzi Brühlowie, którym daliśmy krzyżyk na drogę, sądząc, że nie powrócą, podobno dziś nazad do nas przyjechali... Sprowadził snadź zięcia pan wojewoda — ano mi nieboraka żal... bo mu tu goręcéj być może niż na sejmie... Tam się już z gołemi widział szablami, gdzie żelaza nie zwykliśmy dobywać, może się teraz nietylko widzieć z niemi, ale i powąchać ich... bo się one kapturów nie zlękną, jak się sali sejmowéj nie bały... Ho! ho! Nie chciałbym być w jego skórze.
— Ani ja — dodał Zagłoba — skóra niemiecka a szlachcic polski, jak to mu tam siedzieć być musi niewygodnie.
— Wietrzeje mu ono szlachectwo! — dodał Żudra, stukając szklanką o stół — za to ręczę... śladu go nie zostanie kędy było.
— Oprócz na tym nieszczęśliwym Ocieskim — odezwał się z politowaniem skarbnik — bo tego nieboraka ono szlachectwo zgubiło.
Żudra się obejrzał.
— A juścić! — potwierdził zagadniony — święta prawda, któréj się nie zaprę. Oszukali mnie niemcy, bzdurstwem gębę zatknąwszy; dla tego im to na dobre nie wyszło... Człek za życia ministra milczał — praepotentia, co robić było?.. a teraz, na dobry ład, godziłoby się im proces wytoczyć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/541
Ta strona została uwierzytelniona.