się niemal bajeczną. Codzień prawie miasto się dowiadywało, o jednéj świeżo zawróconéj główce, któréj się może zdala uśmiechała korona, a nazajutrz już mówiono o innéj znowu, i te plotki przestawały nawet zajmować w końcu, tak liczba ich nie do uwierzenia rosła...
Jednego wieczoru w październiku 1764 roku, Brühl miał u siebie kilku zaproszonych artystów, którzy kwartet wykonać mieli... i zajęty był niezmiernie zapowiedzianą przyjemnością, mając ją z kilku przyjaciołmi podzielić. Do zaproszonych należał biskup Sołtyk, sam muzyk, utrzymujący doskonałą kapellę, Sołłohubowie i kilka osób poufalszego grona. Na sali czyniono przygotowania do muzyki, i artyści zbierali się powoli, gdy generałowicz wzruszony mocno, sam, bez żony wbiegł na salę.
Z twarzy jego łatwo poznać było można, iż coś przynosił niespodzianego i niezbyt miłego. Brühl, spojrzawszy nań, odgadł to, i zbliżając się doń, podawszy mu rękę, rzekł śmiejąc się:
— Jasiu kochany, przynosisz mi coś niedobrego, wiesz co? odłóż to na późniéj... popsujesz nam wieczór i muzykę...
— Ale mój Aloizy, co tam o muzyce myśleć... to się ciebie tycze! a choćbym ja zmilczał, ktoś tu wpadnie inny, aby ci o tém oznajmić. — To mówiąc, z mina kondolencyjną za obie ręce go chwycił.
— Biedny mój Brühlu!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/555
Ta strona została uwierzytelniona.