Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/579

Ta strona została uwierzytelniona.

domu... gdy piękna wojewodzicowa chwytała za rękę brata kasztelanica i z namiętnością a gniewem prowadziła go w oddalony salonu zakątek...
— Powiedzże mu: — zawołała cała drżąca — ja tego nie ścierpię! ja nie zniosę... Niech wybiera między mną a Dydoną... albo tą napuszoną indyczką — Sołłohubową... Ale on sobie żartuje ze mnie!! Ja jestem wściekła...
Kasztelanic słuchał, ręce powkładawszy w kieszenie, patrząc w sufit i nie przywięzując wielkiéj wagi do gniewu siostry...
— Czyś już skończyła? — spytał. Spojrzał na nią z góry. — Siostro kochana, c’est du plus maucais genre taka zazdrość. Daj mu być trochę zalotnym... powróci do ciebie, byleś miała rozum... Uśmiechniéj się innemu... Jego motylowanie nie ma najmniejszego znaczenia... To taka natura, on się do kominiarza będzie wdzięczył...
— A moja natura jest, nie cierpieć tego! — odparła wojewodzicowa — powiedz mu to!
Kasztelanic coś jéj szepnął na ucho, i dostał klapsa wachlarzem, rumieniec wystąpił jéj na twarz... Brata fizyognomia uśmiechała się szydersko i cynicznie...
Zamilkli oboje...
Panie z kolei rozrywały między sobą stolnika; dla każdéj miał jakieś słówko tajemne i każda z nich odeszła uszczęśliwiona czarodziejem, spoglądając z pewną dumą szyderską na rywalki.