Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/581

Ta strona została uwierzytelniona.

jutrzejszego dnia gromadziła. Każdy przynosił coś uspokajającego. Kuryery przywiozły dobre z prowincyi wieści...
Wśród zamieszania, jakie powstało tu, bo każdy biegł ciekawy do zwiastunów nowin szczęśliwych. Sołłohubowa wymknęła się ze swojego kątka, wyśliznęła do przedpokoju, służący narzucił na nią czarne futro i powóz oddalił się szybko, wioząc ją do Saskiego pałacu.
Była pewna, że tego dnia i tu czuwać długo będą; że znajdzie Brühlów tak żądnych wiadomości, jak byli wszyscy w téj godzinie stanowczéj. Nie omyliła się... W pustéj salce hrabina siedziała jeszcze z robotą. Dumont z założonemi rękami... W pół pokoju stał przywołany Godziemba i w postawie pełnéj uszanowania zdawał sprawę z tego co widział na mieście. Ręka jego już była wygojona, a czerwona blizna na twarzy wcale go nie szpeciła. Niekiedy hrabina podnosiła oczy od roboty na swego sekretarza i spuszczała je jakby się sama téj śmiałości ulękła, nie widząc jak niecierpliwie ramionami rzucała Francuzka.
Godziemba na widok Sołłohubowej, ukłonił się i powoli ku drzwiom zmierzał, gdy ta zwróciwszy się do niego, poprosiła go, aby o jéj przybyciu dał znać hrabiemu. Nie czekano na niego długo, wszedł natychmiast z twarzą tak swobodną i uśmiechniętą, jakby wcale nie wiedział, iż jutro osobisty nieprzy-