jaciel i prześladowca okrzyknięty będzie panem i władcą kraju...
— Mój drogi hrabio! — idąc naprzeciwko niemu poczęła Sołłohubowa — złe ci przynoszę nowiny... Byłam u Dydony... miałam tam szczęście nawet widzieć i nieszczęście rozmawiać z kandydatem — bo mi to wiele nieprzyjaciołek nowych przyczyniło... Nie ma wątpliwości, że jutro... jednogłośny wybór nastąpi... Lękam się o was i dla was samych i dla wojewody, który jawnie występował przeciwko kandydaturze... Czy nie bezpieczniéj, czy nie lepiéjby było, choć z ust jego słyszałam uspakajające wyrazy — cofnąć się póki czas i nie narażać na zemstę?
— Cóż mi jeszcze uczynić mogą? — zapytał — odebrali mi wszystko, jestem prywatnym człowiekiem... a przestając być szlachcicem polskim, nie tracę praw, jakie ma do gościnności saski poddany i hrabia państwa rzymskiego. Dla czego mi pani każesz uciekać?
— Dla tego, że za wojewodę mścić się na was będą, za tego Radziwiłła, który się na nich rzuca i burzy... wreszcie za pamięć ojca...
— Bądź pani spokojna — odezwał się Brühl. — Ja nie czuję najmniejszéj trwogi, bo nie mam żadnéj ambicyi. Nie stoję nikomu na drodze... a tak mi tu spokojnie i dobrze....
Gdy się ta rozmowa rozpoczynała, hrabina składała swoją robotę, któréj część oddała Dumont; obie one, jakby naumyślnie wyszły, zostawiając
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/582
Ta strona została uwierzytelniona.