Brühla sam na sam z przybyłą, która powiodła oczyma za odchodzącemi.
— Proszę cię, hrabio — odezwała się ciszéj — już nie po raz pierwszy uważam, że żona twoja... gdy ja przyjeżdżam, z pewną affektacyą oddala się z salonu... Czy to ma być przestrogą dla mnie?
Hrabia się rozśmiał...
— Proszę tego nie brać do serca, — rzekł — wróci ona natychmiast, ale pewne praktyki religijne ma do godzin przywiązane...
Sołłohubowa zamilkła.
— Chcesz mi wmówić hrabio, — dodała po pewnym przestanku, — że nie widzisz niebezpieczeństwa dla siebie... lecz wyzywasz ich tém upartém trwaniem na stanowisku... Mnie się zdaje...
Gdy to mówiła, Brühl zbliżył się do niéj z wolna patrząc na drzwi, któremi wyszła jego żona...
— Mnie się zdaje, — podchwycił — że najprzebieglejsza i najrozumniejsza z dam... jedném słowem... pani Sołłohubowa, nie chce zrozumieć swojego sługi, i przypisuje to jego uporowi i dumie, co płynie z innego uczucia... Tak jest, mógłbym spokojnie oddalić się ztąd i stworzyć sobie ciche gniazdko w moim zameczku saskim lub pałacu drezdeńskim... ale tam... tam! — rzekł, zniżając głos — nie widziałbym tych oczu i nie posłyszał téj melodyjnéj mowy, któremi żyję... tam usechłbym z tęsknoty...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/583
Ta strona została uwierzytelniona.