Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/584

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Marya spuściła oczy i zamilkła.
— Gdyby to nie był dla staréj przyjaciółki grzeczny komplement, byłaby to zaiste zbyt wielka ofiara.
— Na daleko większą zdobyłbym się chętnie — mówił Brühl — bylebym widoku waszego nie stracił. Może się to mówić i przyznawać do tego nie godzi, daruj mi — pani... aléś sama wywołała wyznanie, które jest tłómaczeniem zarazem postępowania mojego...
Sołłohubowa mocno zarumieniona, milcząca, podała mu rękę tylko, którą Brühl ucałował...
— To są ludzie mściwi! — rzekła — nie wierzę słodkim ich wyrazom. Trwożę się, trwożę dla was... o was... wolałabym widzieć w Saksonii... na ten raz, niż tutaj... choć daleko musiałabym szukać myślami przyjaciela...
Zegar wybijał w pół do dwunastéj, Sołłohubowa wstała z siedzenia kładąc rękawiczki...
— A! jak późno! — zawołała — a hrabina nie powraca...
— Mówi z Dumont litanię, — uśmiechając się szepnął Brühl. — Poczciwa Francuzka śmiertelnie się nudzi i poziewa, ale jest tak nieoszacowanie dobra i posłuszna, że najgorętszy romans francuzki rzuca w chwili, gdy o losie bohatera mogłaby się dowiedzieć, dla dogodzenia hrabinie...
Szelest, jaki przechadzająca się żywo i wybierająca do odjazdu umyślnie zrobiła Sołłohubowa,