Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/586

Ta strona została uwierzytelniona.


VI.



Około godziny dziesiątéj wieczorem, do Peszla pod zamkiem docisnąć się nie było podobna. Dzień był jesienny, ale ciepły i piękny. Gwar pod sklepieniami obu izb panował niesłychany, chłopcy posługujący głowy tracili. Wiwaty rozbrzmiewały hałaśliwe, wesołe, powtarzane i najczęściéj kończące się okrutném szkła tłuczeniem. Była obawa, że kieliszków i szklanek zabraknie.
— A pal was djabli! to będziemy pili z gąsiorów! — zawołał szlachcic, któremu sam Peszel pokornie ośmielił się uczynić tę uwagę.
W małéj owéj izdebce, która bywała przytułkiem naszych znajomych, tym razem ich nie było... Nicby nie zyskali na schronieniu się do niéj, bo drzwi na oścież stały otworem i ścisk w obu był równy.