Zobaczymy co jeszcze będzie. Potoccy też nie wszyscy się akomodowali. Kto wie, co jeszcze nastąpić może! — Mokronowski powiada: łatwiéj go będzie obalić, niż było wyborowi przeszkodzić.
— Cyt! cyt! — poczęli otaczający — po co to z tém się odzywać?... dziś nie pora...
Żudra stał z rękami w kieszeniach zmęczony strasznie, z plamami czerwonemi na twarzy, niebieską chustą ocierając się co chwila, ale milczał. Coś mu nie było do smaku, spluwał.
— Przecieżeście to wy na to kazanie dzwonili, szeptał mu ktoś na ucho.
— Tak jest, — mruczał mostowniczy — ale, sic vos non vobis, co innego się myślało, a co innego zrobiło. Hm! hm! byli starsi i podobniejsi do tego zaszczytu... ale ci recesowali... Ciężar wielki! nie ma co nowemu panu winszować! Gdyby co dobrego w tém było, nie odrzuciłby książę kanclerz, i nie odciągnęliby księcia Adama.
Pokiwał głową i zamilkł nagle.
Wiwaty brzmiały ze wszech stron....
— A to mosanie, rzecz niesłychana, — mówił stary szlachcic — aby elekcya, która zawsze krwawą bywała, nawet bez guza się obeszła! Co panowie na to?... ani jednego veto! książę Prymas objechał województwo odkrytą kolaską, i jak dojrzałe owoce wota zbierał...
— Widać tak Bóg chciał... konkluduję...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/588
Ta strona została uwierzytelniona.