— Ale, ale! mów to komu innemu, — dodała wojewodzina — mam ja moje informacje pewne...
— Wątpię, żeby żona moja uskarżać się na mnie mogła.
Wojewodzina plasnąwszy w ręce, coraz mocniéj zagniewana, załamała je.
— Cóż to waćpanu w głowie! Ona!... ona się skarżyć! Ona!... to dopieroby dostała odemnie! Skarżyć się ani będzie śmiała, ani może. Ja wiem, że na oko nic waćpanu do wyrzucenia nie ma... Nie o to idzie. Ale waćpan się o jéj miłość nie starasz, opuszczasz ją, zaniedbujesz, a z innemi romansujesz...
Jakkolwiek cierpliwy, Brühl się uczuł obrażonym.
— Ale, kochana mamo! — zawołał — to są potwarze i plotki.
Wojewodzina zbliżyła się szybko do zięcia i z tryumfem szepnęła mu do ucha:
— A Sołłohubowa?...
Zarumienił się Brühl.
— Jesteśmy w przyjaźni z nimi, równie ja, jak żona moja, ale w tym kuzynowskim stosunku...
— Romansowym, romansowym! — z naciskiem powtórzyła wojewodzina w boki się biorąc — ja co wiem to wiem... to grzech i obraza boska... Rózgamibym kazała dać jéjmościance... jak mi Bóg miły, gdyby mi w ręce wpadła...
Brühl się obruszył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/601
Ta strona została uwierzytelniona.