Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/607

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła ramionami, a że Godziemba milczał, dorzuciła:
— Ja zawsze powiadam, że tu na północy zimną krew mają ludzie jak ryby... czy téż woda w ich żyłach płynie! Doprawdy!
Pan Tadeusz stał jak piorunem rażony...
— Ale mówże waćpan... co myślisz? co powiesz na to?
— Trudno mi uwierzyć, — rzekł nakoniec Godziemba, — ale jestem przekonany, że pani nie narażałabyś mnie... nie mając do tego pobudek... Jestem tak szczęśliwy, że głowę tracę. — Chwycił się za czoło i dodał z uniesieniem: — Tak, przyznam się pani, nie jeden raz, znajdując hrabinę tak łaskawą i dobrą dla siebie, łudziłem się jakiemiś nadziejami... nazajutrz wstydziłem się ich... i siebie, żem o tém mógł roić...
Dumont zbliżyła się doń poufaléj i poczęła szeptać.
— No, nie bądźże waćpan dzieckiem... Przy pierwszéj zręczności oświadcz jéj, z uszanowaniem, miłość swoją. To jéj da trochę życia... to ją uzdrowi... Nie ma w tém przecież grzechu, że się ludzie kochają. Po całym świecie to chodzi. Brühl nic a nic nie dba o żonę... Byłbyś śmiesznym, gdybyś miał jakieś skrupuły...
Tego rodzaju podbechtywanie bardzo zręczne trwało dobrą godzinę. Kawa nietknięta wystygła,