Godziembie zdało się, że oszaleje, wyszedł rozmarzony, rozpłomieniony, wpół szalony...
Francuzka rachowała zdaje się na to, że należało kuć to żelazo póki było gorące; tegoż wieczoru ukartowała tak zajęcia, że sekretarz stał się potrzebnym...
W razach gdy go do gabinetu powoływano, zwykle z rozkazu hrabiny, Dumont pozostawała albo w tym samym pokoju, lub w przyległym, od którego drzwi były otwarte... Świece już podano, książka do lektury i szklanka wody z cukrem stała przygotowana, Godziemba wszedł cały drżący, zasiadł i począł czytanie, gdy Dumont szepnąwszy hrabinie, że ją gwałtownie bardzo zęby boleć zaczęły, wysunęła się z pokoju...
Brühlowa siedziała na kanapio z robotą, obok w pewném oddaleniu Godziemba nad książką, z oczyma spuszczonemi, głosem od wzruszenia drżącym, począł czytanie. Ale w oczach mu się ćmiło... głosu brakło...
Hrabina spojrzała nań z uwagą... Po wyjściu Francuzki, Godziemba który był postanowił tego dnia korzystać z jéj rady, w chwili wykonania — zmieszał się niewypowiedzianie, zarumienił... zamilkł.
— Co to panu jest? — zapytała hrabina — czy i pan nie jesteś chory? Ale w takim razie, proszę to czytanie porzucić...
Godziemba patrzał, nie śmiejąc ust jeszcze otworzyć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/608
Ta strona została uwierzytelniona.