skromny... posłuszny — milczący... Powiem mu to... powiem.
— Proszę cię moja Dumont, dziś, zaraz — zdaje się, że ciężar mi spadnie z sumienia, gdy się to już stanie, gdy będę wiedziała, żeś mu to objawiła i jak on to przyjął.
Ruszyła się więc natychmiast Francuzka do swojego pokoju, odpowiadając już tylko skinieniem głowy i posłała po Godziembę, który zdawał się spodziewać tego wezwania, bo wpadł niezwłocznie. Od tych dni pary, zmienił się niepokojem i jakąś sumienia zgryzotą... Łamiąc ręce, stanął przed Francuzką.
— Coś pani uczyniła? A! ja nieszczęśliwy!
— Ja! a to doskonałe — krzyknęła Francuzka, obu rękami opierając się na stole i wlepiając w niego oczy. Ja? ja chciałam waszego szczęścia, ale z bigotką i takim skrupulantem wyszłam ślicznie! Nie mówmy o tém; myślałam, że więcéj macie oboje miłości i rozumu! Nie ma już co o tém rozprawiać. Oto waćpan masz rozkazy jéj... Nie pokazywać się na oczy, aż do przyjazdu hrabiego, a potém prosić u niego o uwolnienie i ruszać sobie do swoich starych — pour planter les choux!
To mówiąc, dygnęła i niecierpliwie ruszywszy ramionami padła na kanapę.
Godziemba stał wryty, namarszczony, zgnębiony wyrokiem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/617
Ta strona została uwierzytelniona.