Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/619

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku minutach milczenia, odezwała się wreszcie hrabina:
— Widziałaś go? mówiłaś z nim?
— Spełniłam wolę pani!
— A on?
Francuzka zamyśliła się, czy ma prawdę powiedzieć, czy skłamać, ostatnie wydało się jéj dla czułego serca bardziéj pocieszającém.
— A! pani — odezwała się — jeszcze jestem pod wrażeniem jego rozpaczy... głową tłukł o ścianę, mdlał, tarzał się po ziemi, myślałam że oszaleje.
Marya zbladła.
— Wreszcie uspokoiłam go nieco... Powiedział mi, że podda się jéj rozkazom, ale tego nie przeżyje.
— Jakto! sądzisz, że mógłby sobie życie odebrać? — zawołała hrabina — i cała drżeć poczęła — a ja byłabym przyczyną jego śmierci!
— Kto tam mężczyznę zrozumie! — odparła Dumont. Widząc go w tym stanie, przyznaję się pani, że mnie litość wzięła nad nim. Uczyniłam mu bardzo, bardzo daleką nadzieję, że wyrok ten złagodzonym nieco być może.
Hrabina nie odpowiedziała nic, zatopiła się w myślach smutnych. Dumont napróżno usiłowała je odgadnąć i coś z tego jeszcze zręcznie wyciągnąć na korzyść swoją. Lecz ani słowem, ani wejrzeniem nie zdradziła się biedna hrabina, siedziała jakby upokorzona, znękana, wstydząc się podnieść wzroku i wydać z tą walką wewnętrzną, która wrzała w jéj sercu.