hecę i komedyę... a mimo to i książę Karol, i stara księżna, i wszyscy przytomni widocznie brali to bardzo seryo... i nie dozwalali żartować z téj instytucyi nowéj... i wielce osobliwéj... z wojska niewieściego.
Węgrom się to jednak — salvo respectu księcia — wydawało bardzo... osobliwém. Starosta Zawidecki, który często jeżdżąc po wino do Preszowa i na Węgry, języka trochę madziarskiego rozumiał, słyszał jak po za krzakami Węgrzy sobie mówili:
— Co za dziw, że książę musiał uchodzić, jeśli całe wojsko miał z takich buziaków złożone! Szkodaby go zaprawdę było na nieprzyjaciela... takie to urodne, wesołe, a dalipan... na coby innego się przydało...
Z szeregów do widzów, z okolicy Preszowa tu zgromadzonych, padały strzały czarnych oczy zabójcze; Węgrzy téż odpowiadali wejrzeniami jak żagwie zapalonemi.
— Bassa terem tete! — i Bassa mazana! cedzono przez zęby...
Obok widać było uboższych Słowaków w kapeluszach z piórkami i obcisłych spodeńkach, z płaszczykami na plecach, z westchnieniem poglądających téż na amazonki... takie żwawe, śliczne — a niedostępne...
Starosta Zawidecki, który więcéj przytomnych znał niż Brühl, wskazał mu w osóbce dziesięcioletniego bardzo ładnego chłopaka, księcia Karola
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/626
Ta strona została uwierzytelniona.