Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/631

Ta strona została uwierzytelniona.

no... Pauu Bogu dziękuję, że mi się to na Węgrzech dostało. To tak jak w domu, naród sympatyczny, tylko tyle, że język ma jakiś paskudny i chropawy, wina dostatek, woły tłuste, niewiasty urodziwe, że sobie patrząc na nie, panie kochanku, człek oczu nie popsuje... no, i nieźle nam tu jest, bo i cesarzowa jejmość wielce łaskawa... Zatém, panie hrabio, kochanku, jeśliby losy kazały tu tęsknić do nalibockiéj i bialskiéj puszczy, do mojego Nieświeża i Ołyki... połatawszy...
Wąsa pokręcił...
— Trochę się, panie kochanku, grosza wywiozło z domu, coś tam przyjaciele podsycą... reszta w łasce bożéj...
— A szkoda, — odezwał się Morawski — że hrabia de la Grange, nie zdążył dziś na paradę...
— Hę, byle był ciekaw, panie kochanku, księżna pani mu umyślnie taką drugą wystroi. Dziewczętom w to graj, gdy na nie patrzą...
— Ale ja miałem szczęście — odezwał się Brühl — być świadkiem pięknéj musztry amazonek.
— Jakim sposobem? — podchwycił książę — toć panie kochanku, chyba kontrabandą...
— Właśnie w téj porze przybyłem, i stałem za krzakami...
— Proszę! — ozwał się wesoło książę — gdyby się to było wydało, pani generałowa Morawska kazałaby była attak przypuścić do krzaków i dziewczętaby acińdziéja wzięły w niewolę. A to, panie