Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/638

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak jest, jak Pana Boga kocham! — kończył książę — bo ja mam swoją politykę, która choć mądra, wyda się wam głupią, panie kochanku. Ja tak myślę: Panu Bogu ufaj i — na odlew siecz... To caluteńka polityka moja... Jeśli kto z was pochlebia sobie, że interesa prowadzi, panie kochanku, myli się; Pan Bóg trzyma lejce w ręku i biczysko, a my wszyscy w chomątach chodzimy... Zatem i przytem, panie kochanku, dał nam szablę do pasa i rzekł: — mnie ufaj, a nią wal... i nie żałuj!
— Więc, słuchaj mnie hrabio tylko uważnie, — kończył Radziwiłł marszcząc czoło i zdając się mozolnie zbierać myśli... — idź za mną... Usunąłem się tu pod opiekę Najjaśniejszéj Monarchini i będę czekał... Jak tylko pora się dobra nadarzy... my we dwóch z panem wojewodą wkroczymy z ludem naszym i wszystkie te tałajajstwo, panie kochanku, rozpędzimy.
— Lecz — odparł Brühl po chwili, — wcale się na to nie zanosi, aby okoliczności nam sprzyjały. Bez pacyfikacyj, wszystko samo przez się dąży do zgody i przejednania dla świętego spokoju... Co chwila ktoś submittuje się w Warszawie... uznają elekta wszyscy... Wybór padł jednomyślne, Branicki do Białegostoku upokorzony powraca... Mokronowski jest za poddaniem się.
Książę aż się porwał z krzesła.
— To niechże mu, z pozwoleniem łapy liżą kiedy im to do smaku, panie kochanku — zawołał —