I nie było już o tém mowy.
Gdy z podróży powrócił Godziemba, staruchę swą zastał na pościeli, chorą... osłabłą. Uradowała się tak powrotowi jego, że z łóżka wstała, a kazawszy sobie opowiadać o podróży, swoim zwyczajem do kądzieli usiadła, chciała prząść, ręce jéj się trzęsły... porzuciła kądziołkę... a wieczorem do łóżka wrócić musiała... I jednego z następnych dni Godziemba zastał ją z oddechem krótkim, z oczyma rozżarzonemi, ze spalonemi usty... Pobiegł natychmiast po doktora... lekarz przyszedł, popatrzał, przepisał coś i wychodząc powiedział, że — lampa zgasnąć musi, bo się wypaliła.
Zgasła téż téj nocy, bo stara gorączkowym snem uśpiona, już się więcéj nie przebudziła. Godziemba poszedł sam za jéj pogrzebem i żałobę po niéj włożył. Małe ona miejsce na pozór zajmowała w życiu jego, a wielką po sobie zostawiła próżnię. Jéj macierzyńskiéj miłości nic zastąpić nie mogło... Godziemba teraz przypomniał sobie każde jéj słowo, i nosił je w duszy... Posmutniał bardziéj jeszcze... Gdy pierwszy raz w żałobie wszedł do hrabiny, a ta go o przyczynę włożenia tego ubrania spytała, naprzód w wyrazach kilku, potém szerzéj i szczerzéj, powiedział jéj o poniesionéj stracie...
Hrabina słuchała, łza jéj zakręciła się w oku.
— Żal mi was, — rzekła i wyszła wzruszona...
Współczucie i smutek znowu ich trochę zbliżyły, ale hrabina obchodziła się z sekretarzem surowo
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/657
Ta strona została uwierzytelniona.