Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/658

Ta strona została uwierzytelniona.

i oględnie... nie dając mu nawet zręczności do poufalszego wynurzenia... Karmiła go czasem dłuższą rozmową, ale o przedmiotach, które żadnego niebezpiecznego zwrotu nie dopuszczały.
Na lato tego roku, państwo Sołłohubowie do Włoch i Szwajcaryi wyjechać musieli. Podróż tę nakazali lekarze, nie dla saméj pani, która kwitła jak róża i dziwnie młodą była zawsze i świeżą, ale dla biednego Sołłohuba, bo ten w oczach gasnął.
Stan jego zdrowia wzruszył litością serce żony, która czulszą się dlań okazywać zaczęła, i ofiarowała się sama towarzyszyć mu w podróży. Ale biedny chory nie mógł się łudzić i przypisywać jéj postanowienia innemu nad litość uczuciu. Na wyjezdném byli u Brühlów oboje, piękna Marya unikała poufalszego zbliżenia się do hrabiego, aby tém mężowi nie uczynić przykrości; nad wyraz smutna i milcząca miała chwilami jakieś nienaturalne wybuchy wesołości, które przykre czyniły wrażenie. Siliła się wyraźnie, aby pokryć to co miała w duszy. Sołłohub będąc z Brühlem sam na sam, tęskno jakoś go żegnał, nawet nie czyniąc nadziei powrotu.
— Jedna rzeczby mnie tylko uleczyć mogła, — rzekł mu — a ta... niestety, jest niemożliwą... Marya mnie nigdy kochać nie będzie... Jest jak anioł dobra, ale dwóch serc nie ma, a to jedno, jakie jéj Bóg dał... oddać musiała komuś.
Spojrzał na Brühla i umilkł. Ten obrócił w żart chorobliwy humor przyjaciela, zaczął mówić o Wło-