tnéj, oczu błyszczących pojęciem żywem, w ruchach i mowie zdradzający dziecię wielkiego świata, nawykłe żyć w tych sferach elegancyi i wspaniałości, które modę i formy narzucają. Wszystko mu się natenczas uśmiechało, i on się uśmiechał wszystkiemu, rad był zjednać sobie serca, przygarnąć, wsławić się, usprawiedliwić jedném słowem szczęście, które mu sprzyjało...
Z twarzy otaczających, widać było uwielbienie, w kobietach posunięte do entuzyazmu, do szału! Z królem weszli na pokoje Branicki młody, jeden adjutant i szambelan... ale ci natychmiast znikli w tłumie; król nie lubił się zbyt urzędowym otaczać orszakiem, ostąpiły go panie tak, że trudno już się doń przybliżyć było.
Brühl, który stał z daleka pod oknem, zmieszał się trochę widząc króla wchodzącego, lecz musiał pozostać. Stanisław August witał tymczasem z kolei panie, a tuż cisnęli się doń wszyscy, szczególniéj ci, co niedawno najostrzéj przeciwko niemu występowali.
Znajdowano w nim nagle szczególne przymioty... i pochwałom cichym nie było końca... Każdy chciał być widziany, zaszczycony słowem lub choćby skinieniem głowy... Król, który był niesłychanie grzecznym, z wielką starannością spełnił ciężki obowiązek nieuchybienia nikomu i jak dawni nieprzyjaciele najniżéj mu się kłaniali, tak on im najuprzejmiéj się uśmiechał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/663
Ta strona została uwierzytelniona.