Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/672

Ta strona została uwierzytelniona.

kiego narażenia się mu, umiał jednak szanować charakter Brühla i pozostał z nim w najlepszych stosunkach.
W ciągu tych lat znowu Sołłohub zachorował, trawiła go boleść jakaś wewnętrzna i niesmak do życia. Nie przywiązywał do niego wielkiéj wartości. Młody jeszcze, zobojętniały na wszystko, już się czując gorzéj, biedny Jaś — począł szukać rozrywki w grze, która naówczas stała się namiętnością i klęską powszechną.
Grano wszędzie, począwszy od zamku, aż do gospód i sal srebrnych i złotych. Gracze z professyi przybywali do Warszawy tłumami, kupy złota wykładając dla zwabienia łatwego do stołów, do których się docisnąć nie było podobna. Sołłohub nie potrzebował gry szukać, miał ją wszędzie i codziennie. Było to lekarstwo od nudów, przesytu, zwątpienia, gorsze od choroby — apatyę zastępowało gorączką. Słabość jego i wycieńczenie zwiększyły się. Rodzaj życia towarzyszący grze, zabijał go. Wracał do domu osłabiony! kilka dni czasem leżeć musiał, wstawał i powracał do nałogowo już potrzebnéj mu trucizny. Łagodnie starała się go odwieść od tego żona, usiłował odciągnąć Brühl — on słuchał rozumowań, uśmiechał się, milczał, potakiwał nawet, a nazajutrz znikał i znajdowano go znowu w tém samém towarzystwie i takiém samém rozgorączkowaniu.