Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/673

Ta strona została uwierzytelniona.

Brühl nieraz wysłany przez żonę, biegł go szukać, prosił i zaklinał — lecz nałogu nic zwyciężyć nie mogło.
— Co ci to szkodzi? — wołał ściskając Brühla. Na świecie mi nie smakuje nic, oprócz téj zażartéj walki z głupim losem, i jedyną, ostatnią przyjemność chcecie mi odebrać.
— Ale to cię zabija!
— A jeśli ja pragnę być zabitym? — odpowiadał Sołłohub.
Wygrywając i zgrywając się na przemiany, biedny Jaś doszedł do tego, że w końcu z domu już nie mógł się ruszyć. Naówczas zbierał u łóżka kilku przyjaciół i awanturników, i po całych nocach rzucał kartami. Żona płakała.
Jednego dnia po takiém szaloném wyczerpaniu, zasłabł mocniéj; posłano po lekarzy, znaleźli go już niemal dogorywającym, nie było ratunku. Gorączka się zwiększała, przyszła senność, nieprzytomność i koniec zwichniętego życia.
Pani Sołłohubowa została młodziuchną i śliczną wdową, zamknęła się w domu, przestała bywać na świecie i przyjmować. Spodziewano się, że to nie potrwa dłużéj od żałoby, którą ściśle donosić chciała témbardziéj, iż wiedziano, że męża kochać nie mogła. Lecz po ukończeniu jéj, pani Sołłohubowa pozostała w ciasném kółku krewnych i znajomych... Ci, którym wdzięki jéj, majątek, dowcip i wszystkie razem wzięte przymioty nie dawały spokoju, cisnęli