się różnemi sposoby, usiłując zbliżyć do niéj — na nic się to nie przydało — mówiła otwarcie, że za mąż iść nie myśli.
W czarnéj sukni prostotą swą odbijającéj dziwnie od strojów, na które się naówczas wysilano, przyjeżdżała czasem do Brühlów, pokazywała się w kościele, na przejażdżkach i powszechne obudzała zajęcie.
Złośliwe kobiety utrzymywały, iż chciała świat okłamać, udając miłość dla męża, lecz do tłómaczenia tego nie mogły żadnego dodać komentarza, bo postępowanie wdowy nie dawało do tego najmniejszego powodu. Szeptano wprawdzie o przyjaźni dla hrabiego Brühla, o jego uwielbieniu dla niéj — ale to były stare dzieje, nowemi niepoparte postrzeżeniami.
Snuło się więc tu życie tak jak ono w rzeczywistości zwykło się prząść z szarych nici, gdzie niegdzie złotym pyłkiem, krasną plamką, czarném pasmem przetykanych. Przynajmniéj raz w tydzień wdowa przyjeżdżała do Brühlowéj i spędzała z nią dzień cały, usiłując jéj dopomagać w robotach do kościołów lub bawić rozmową.
Naówczas przybywał do salonu hrabia i małe to kółko, zamknąwszy drzwi obcym — bawiło się czytaniem i muzyką. Pani Sołłohubowa, pracowała nad nią wiele i grała pięknie. Brühlowa lubiła słuchać, hrabia ich zachwycał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/674
Ta strona została uwierzytelniona.