Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/683

Ta strona została uwierzytelniona.

stały straże... Francuz kamerdyner zamyślony dumał na progu...
Gdy hrabia wszedł do pokoju, Szczęsny, młody, smukły, z oczyma żywemi chłopak, który na swe lata wydawał się może zbyt dziecinnym, wpół siedział, napół leżał na kanapce... Nieco opodal z książką w ręku zbliżoną do oczu, staruszek ksiądz Wolff modlił się czy czytał dość pilnie... U okna stał niepozorny dworzanin, któremu dobrze się przypatrzywszy, można było w oczkach małych dowcip ukryty wyczytać. Był to pan Benedykt Hulewicz, towarzysz zabaw starosty, ulubiony zarówno rodzicom jak jemu...
Na widok Brühla, Szczęsny powoli podniósł się zmieszany z siedzenia i postąpił parę kroków na jego powitanie... Wolff książkę położył, Hulewicz cofać się począł do progu. Hrabia ułożył twarz jak mógł najweselszą.
— Wojewoda mi powiada, żeś niezdrów, — odezwał się — ale nie znajduję śladu choroby na twarzy, dzięki Bogu...
Szczęsny się zmieszał, i jak gdyby odpowiedź chciał opóźnić, przysunął krzesło.
Brühl usiadł.
— W istocie, czułem się trochę chorym, — cichym głosem rzekł Szczęsny, oglądając się dokoła — ale to przejdzie.
— Troskliwi o zdrowie wasze rodzice, — dodał hrabia — chcieliby cię wyprawić za granicę, i czas