Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/686

Ta strona została uwierzytelniona.

Niedowierzająco potrzęsła głową.
— Udaje, a wiem, że po nocach rzuca się i płacze... — Na tém przerwała nagle wchodząc do jadalnéj sali — gdzie reszta dworu oczekiwała. Przy stole, chociaż wszyscy o nieszczęśliwym wypadku wiedzieli, począwszy od wojewodziny silono się na to, aby o nim ani wspomnieć, ani o nic drażliwego nie potrącić. Na twarzach malował się niepokój i ciekawość, w mowie była powściągliwość i powaga, świadcząca o karności domowéj. Wybierano do rozmowy przedmioty najmniejszego z położeniem nie mające związku, unikając imienia starosty bełzkiego, Sierakowskiego, który był posądzony o posiłkowanie mu i z tego powodu uchodzić musiał, a nawet wzmianki o miejscach mogących to nieszczęście przywieść na pamięć.
Sucha téż, smutna, wymuszona była rozmowa, rwąca się co chwila, sztukowana... niesmaczna, a ile razy oczy badawcze i ciągle gniewne wojewodziny padły na kogo z domowników, co najprędzéj wzrok odwracał, aby go nie posądzono o zbytnią ciekawość.
Brühl wymęczył się u stołu, nim nareszcie objad się skończył, i ks. Russyan rozpoczął wstawszy, ręce złożywszy: Gratias agamus... za którym wszyscy stojąc modlitwę dziękczynną powtórzyli po cichu... Karły, które jadły przy osobnym stoliczku, poklękały w czasie modlitwy, a Bebuś i Beba przyszli pocałować rękę pani po obiedzie...