downe mozajki starych mistrzów, cudniejsze obrazy szkoły, która już uczniów nie miała, wspaniałe gmachy Sansovinów, lazurowe morze, wielkie przeszłości bohaterskiéj pamiątki.
Potęga Wenecyi była już cieniem tylko, urok jéj rzeczywistością jeszcze.
Wieczorami, gdy się tłum cudzoziemców wysypał, wyroił na oświecony księżycem plac Św. Marka, gdy na pół osłonione postacie przesuwały się pod galeryami prokuracyi, a z okien zaczęły brzmieć gitary i piosenki — można się jeszcze było na chwilę sądzić w staréj Wenecyi Dandolów, Contarinich, Falierich. Ten urok miasta zbudowanego na morzu, jedynego w świecie, dziwnego jak sen, pięknego jak bajka, i Brühla zachwycił w pierwszych dniach pobytu.
Jak każdego przybysza, usiłowali go opanować czyhający na podróżnych cudzoziemców, tytułowani, wykwintni, sypiący złotem dla wyciągnięcia go awanturnicy, ale Brühl grzecznie pozbył się natrętów. Znawca i miłośnik sztuki, cały się oddał zwiedzaniu kościołów i pałaców, pełnych jeszcze arcydzieł Pawła Werończyka, Tycyana, Tintoretta, Bellinich.
Wycieczki na Lido, na wysepki sąsiednie, późniéj znajomości z kilku patrycyuszami, do których miał listy polecające — dosyć przyjemnie czas spędzać dozwalały. Chociaż unikał zbiegowisk i zabaw szumnych, chciał raz Brühl widzieć ową sławną
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/701
Ta strona została uwierzytelniona.