Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/702

Ta strona została uwierzytelniona.

maskaradę wenecką, a nie chcąc mieć świadka téj fantazyi, którą sam za zbyt płochą uważał, udał się prawie potajemnie na nią.
Ówczesne maskarady odbywały się nie w zamkniętych salach jakiegoś teatru, ale na placu św. Marka, po kawiarniach, w domach, w całém mieście wszędzie. Maski wesołe przybywały gondolami, przebiegały plac i piazettę, gubiły się czasem w bocznych uliczkach, nikły gdzieś w domach, lub odpływały niepostrzeżone, jeźli kto gonił za niemi. Lud i signorya mięszały się razem, cudzoziemcy i miejscowi.
Hrabia, który zajmował mieszkanie w staréj gospodzie pod Luną, potrzebował tylko kilka zrobić kroków ku placowi, aby w tłumie i gwarze się znaleźć. Maska była dlań zbyteczną, zdawało mu się, że nikt go tu poznać nie może. Gwar już i śmiechy panowały na placu, gęsto nabitym różnobarwną i bardzo wesołą publiką, gdy Brühl się wcisnął pomiędzy lud, aby przysłuchać się śpiewom i konceptom. Nie brakło na pulcinellach wyprawujących figle, i maseczkach, które rade były cudzoziemca intrygować. Hrabia uchylał się ostrożnie, gdy kobieta czarno ubrana, pięknéj postawy, widocznie do lepszego należąca świata, z twarzą okrytą aksamitną maseczką i woalem, zmienionym głosem poprosiła go o rękę.
Zdziwiony Brühl ją wyciągnął. Naówczas mały paluszek nakreślił mu na dłoni F. A. B.