Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/709

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! mój Bożo! czy może być co prostszego, mniej potrzebującego kommentarzów? — z uśmiechem wymuszonym poczęła gospodyni. Poprostu znudziła mnie jednostajność w Warszawie. Kobieta, istota płocha (c’est convenu, płochemi być musimy), szukałam rozrywki, czegoś nowego, a może samotności, może ciszy... spoczynku lub czegoś co się nie daje określić.
— I to właśnie w chwili — przerwał Brühl — gdy jéj stary, biedny przyjaciel, ręce ku niéj wyciągał o pociechę... o słówko... o wejrzenie... a gdyby był śmiał... o więcéj może!
Halte-là, — przerwała Sołłohubowa poważniéj. Nie grajmy w chowanego; za starzy na to oboje jesteśmy; mówmy otwarcie jak na dobrych przyjaciół przystało. Wiesz pan dla czego wyjechałam z Warszawy, uciekłam, zniknęłam?.. bom was kochała...
Brühl pochwycił rączkę, którą mu natychmiast wyrwano.
— Będę miała odwagę wyspowiadać się do końca — mówiła daléj wdowa. — Kochałam was poczciwie, serdecznie, pragnąc szczęścia dla was... nie dla siebie. Gdybym na miejscu została, miałabym sobie do wyrzucenia żem się u was upominała o należną, o odgadniętą, może już ostygłą miłość, że chciałam wam jarzmo narzucić... Zeszłam wam z oczu, bo pragnę, abyś sobie wyszukał młode serce, twarz świeższą od mojéj... kochanie nowe,