Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.

waną, powierzchownie zaniedbaną, przyodzianą bez najmniejszego starania, z włosami nieuczesanymi, tak że robiło wrażenie jakiegoś zdziczałego stworzenia.
Ujrzawszy w progu siostrę, Zonia gwałtownie odrzuciła książkę i podeszła ku niej. Nie mogło to ujść jej oka, ani wprzód wiadomości, że Madzia ciężko przechorowała. Twarz zmieniona dawała poznać, że słabość była groźną, dziewczę chwiało się jeszcze na nogach, że zaraz u drzwi przysiąść musiała, by zebrać przytomność i siłę.
Zonia patrzała na nią z jakąć dumą i politowaniem.
— Żal mi cię serdecznie — odezwała się stojąc przed nią — żeś się tu tak wybrała mnie nawracać, nie mając po temu sił i odpokutowała za moje grzechy.
— Słabe z ciebie stworzenie. Patrzaj na mnie, com straciła dziecko i ukochanego i wszystkie życia nadzieje i ochotę do niego, widzisz, że jeszcze lepiej się trzymam od ciebie!
— Przepraszam cię moja Madziu! nie umiem być inną, tylko taką mnie Bóg stworzył!
— Nie masz za co przepraszać — odparła zwolna odzyskując siły Madzia. — Zrobiłam com była powinna, a że się to na niewiele przydało, nie moja wina!
Westchnęła! Ty się nie gniewaj na mnie, mogłam być niezręczną, alem z dobrego serca chciała ci przyjść w pomoc.
— To daremna, nie pomoże mi nic — sucho odezwała się Zonia.
— Ja muszę powracać — mówiła z chicha Madzia... — chcę się pożegnać.
I z płaczem rzuciła się jej na szyję.
— Zoniu kochana — odezwała się łkając — wróć do Boga, pomódl się, spokój ci da skrucha, pociechę — modlitwa, cierpliwość — rezygnacja... Wiele zniosłaś, będzie ci to policzone. Moja droga!
Zonia przerwała suchym śmiechem.
— Bądź spokojna o mnie — przebąknęła — będę wiedziała co czynić i jak sobie drogi szukać. Kazaliście mi żyć, muszę się o to starać, aby życie sobie uczynić znośnym.
Z chwili tej korzystała Madzia, aby węzełek z pieniędzmi wcisnąć nieznacznie w ręce Zoni i szepnąć jej: — Jeśli mnie kochasz, weź, ja nie potrzebuję.
Po krótkim wahaniu się i namyśle Zonia przyjęła dar siostry i w milczeniu ją w czoło pocałowała zadumana.
— Kiedyś się porachujemy — dodała — ja nie rozpaczam, że moje długi popłacę!
Słowa te wyrzekła z dumą jakąś, jakby groźbą.
Poszły potem dwie siostry na chwilę do drugiego pokoju, bo Madzią potrzebowała jeszcze prosić Zoni o coś na osobności, prośby jej te wszystkie zwracały się ku Bogu i modlitwie, bo ona innej ucieczki i ratunku nie znała.