Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczęła się śmiać i podała mu rękę.
— No, do zobaczenia! nie prawdaż?
I nie czekając odpowiedzi poszła dalej wesoło.
Ta nowa metamorfoza Zoni znowu przykre jej wspomnienie odświeżyła Chorążycowi. Pochlebiał sobie, że zapomniał już o niej, że się zupełnie rozczarował i ostygł! Niestety! nie ma nic niebezpieczniejszego nad żar pod popiołami ukryty! Chorążyc wrócił do domu rozmarzony tym zjawiskiem, nęcącym go ku sobie siłą dla niego niezrozumiałą.
Czym mogła w nim budzić tę nadzwyczajną sympatię, sprzeciwiająca się rozumowi, nie mająca siedliska w sercu, gnieżdżąca się w jakiejś fantazji zmysłowej! Ewaryst nie mógł sobie wytłumaczyć, i sam na siebie się oburzał.
Mógł zaledwie czuć dla niej politowanie, na miłość nie zasługiwała, a Chorążyc kochał się w niej namiętnie. Czuł to, że gdyby się jej dał wciągnąć w bliższe, codzienne stosunki, ta kobieta by go opanowała, a nawet, drżał na myśl samą, sprowadzić go mogła z drogi surowszych obowiązków, zaszczepić w nim swą niewiarę i szyderstwo ze wszystkiego.
Postanowił więc unikać jej, a to mu przyszło tym łatwiej, że w dni kilka odebrał nagle oznajmienie o słabości ojca, z rozkazem, aby jak najprędzej do Zamiłowa przybywał.
Przejęty trwogą, nie stracił ani chwili, a jednak, gdy już miał siadać na wózek pocztowy, ulegając niepojętej jakiejś słabości, zajechał do Zoni, aby jej swój wyjazd oznajmić.
Znalazł ją samą, siedzącą w oknie i zadumaną.
— Jadę do Zamiłowa — rzekł wchodząc szybko — ojciec mocno zapadł, muszę śpieszyć. Chciałem ci to oznajmić, nie wiem kiedy powrócę... Każesz mi co Madzi powiedzieć.
— Kłaniaj się kiedy chcesz — zimno odparła Zonia. — Przyznam ci się, że mi to przykrość robi, iż jedziesz, choć prawie cię nie widywałam. Nawykłam ot tak, nie wiem czemu, rachować na ciebie, choć na wypadek pogrzebu! — dodała z uśmiechem gorzkim. Ty mnie teraz unikasz, a ja często myślę o tobie. Ci, co mnie otaczają to hałastra, niewiele warta...
— Wracajże proszę, a nie zapominaj o Zoni.
Wyciągnęła mu rękę, Ewaryst ją uścisnął ze wzruszeniem.
— Dwa słowa — dodał — kiedy już rachujesz na mnie, pozwólże mi spytać się, możesz być w potrzebie? mów otwarcie.
Zawahała się rumieniąc nieco Zonia, poprawiła włosy.
— Potrzeby moje nie są wielkie — rzekła — jeżeli możesz...
Nie dokończyła, Chorążyc natychmiast wypróżnił pugilares i co miał położył na stole. Zonia raz jeszcze milcząc, zawstydzona trochę, wyciągnęła rękę do niego.
— Dziękuję — rzekła cicho — i głosem złamanym dodała nakazująco.