Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! matusiu kochana, nie ja! nie ja! — przerwał Ewaryst — i niech mnie Bóg broni od tego, abym o tym pomyślał, tyś tu panią jedyną.
I przypadł do kolan jej rozrzewniony.
Nazajutrz dzień eksportacji i pogrzebu był wyznaczony, a rozporządzenia Chorążego tak wszystko ułatwiały, iż najmniejszego zachodu nie miał nikt około tego aktu uroczystego. Chorążyna tylko, na siebie biorąc odpowiedzialność, pogrzeb usiłowała wspanialszym uczynić niż go chciał mieć nieboszczyk.
Wśród egzorty żałobnej ks. Zatoka, przyjaciel Chorążego, sam się tak rozpłakał mówiąc o cnotach jego, że choć z wymowy nie słynął, wszystkich do łez pobudził.
Szła za pogrzebem, podtrzymywana z jednej strony przez syna, z drugiej przez Madzię Chorążyna, dotrwała mężnie do końca i powróciła do Zamiłowa z tym samym męstwem, którego teraz nowe, osierocone życie potrzebowało.
Ewaryst musiał, dla pomocy i pociechy matki jakiś czas przy niej pozostać.
Chorążyna nawet starodawnym obyczajem, zbytniej wagi nie przywiązując do nauk a wielką do praktyki i czynnego życia, chciała syna wyciągnąć z Kijowa i osadzić na wsi.
Sama zamierzała pozostać przy nim, dopóki by się nie żenił, a potem uspokojona o niego chciała osiąść w drugim folwarku i tam czekać końca, którego prawie z utęsknieniem wyglądała.
W domu tym, którego osią niewidomą był ów starzec, co teraz ubył mu tak nagle, brakło go na każdym kroku, przypominał się co chwila, lecz pozostawił po sobie wszystko w takim porządku, tak naprzód obrachowane, iż zdało się jakby jeszcze on miał w ręku zarząd cały.
— Tak Jegomość nieboszczyk chciał, tak pan Eliasz rozporządził — odzywało się ciągle.
Gdy się nieco uspokoiło w domu po pogrzebie i wszystko weszło w dawne karby, Madzia dopiero śmiała się zapytać Chorążyca o siostrę. Uczyniła to zakłopotana, rumieniąc się, wstydząc niemal tej poczciwej ciekawości swojej.
— Cóż z tą biedną się dzieje? — przebąknęła nieśmiało.
— Mało ją widywałem — odparł równie zmieszany Ewaryst. Na wyjezdnym tylko byłem u niej. Nie zdaje mi się, aby tam zaszło co nowego, nic gorszego.
Madzia spojrzała badawczo na niego, chcąc więcej z niego wyczytać niż mógł jej powiedzieć. Ewaryst dodał prędko:
— Wierz mi, Madziu, ja nie straciłem wszelkiej nadziei... Biedna Zonia, której nieszczęściom winno jej wychowanie, w samych nich niech znajdzie lekarstwo.
— Nie rozpaczam! — powtórzył.