Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/131

Ta strona została uwierzytelniona.

liew piorunem ją wykonał i w czasie, gdy pan Ewaryst powrócił do Kijowa, już herbaciarnia stała otworem i jak wszystkie zakłady nowe cieszyła się powodzeniem wielkim. Szczególniej studenci uczęszczali tu chętnie, mając pokój oddzielny dla siebie, gdzie wrzawliwie rozprawiać mogli i rozmaitych wyłącznych używali przywilejów.
Schodziło się tu i uczącego się i czasem uczonego świata dosyć na wyborną herbatę, do której przekąskę zawsze dostać było można, a w razie potrzeby i wina aż do szampana.
Przy tym gospodarz był przyjacielski, wesół i wydawał się tak dobrodusznym, że go za bardzo potulnego miano. Zabłąkał się tu czasem i pragnący popularności pan profesor i obcy jakiś ciekawy podróżny, wprowadzony przez jednego z klientów miejscowych.
Bywali tu po drodze wszyscy niemal w styczności będący z młodzieżą. Na wytworność nie sadził się Wasyliew, ale to co dawał w szczupłych dozach, było dobre; herbata celowała. Każdego też wieczora, szczególniej zimowego, w pokoju na tyle, gdzie palono ile chciano wszelkiego zielska chodzącego pod imieniem tytoniu, pełno było gwarliwych kupek.
Jednego dnia, a miało się już ku wiośnie, choć lody i śniegi uparcie się jeszcze trzymały, siedziało tu kilku młodych ludzi i kilku starszych. Był i pan Euzebiusz Komnacki, i piękny Zorian, i część tych, co dawniej uczęszczali do Heliodory za czasów Jewałszewskiego.
— Znacznie się u nas zmieniło od roku — mówił jeden — postradaliśmy Jewłaszewskiego, który nam kominka wywinął.
— Daj mu pokój — przerwał drugi — musiał on mieć słuszne i wielkie powody, ja go nie obwiniam.
— Ja też nie radbym — odezwał się pierwszy — jednak mi to niezrozumiałe, a koniec końców zawsze dezercja!
— No! no! — zaszemrali drudzy — człowiek był wielkiej inicjatywy, budził do ruchu i życia, nie godzi się go potępiać.
— Czekajmy, to się wyjaśni — dodał ktoś z boku.
— A! czekajmy! albo się wyjaśni lub gorzej zaciemni — poprawił inny...
Rozśmieli się wszyscy.
— Nasza poczciwa Heliodora pokutuje radczynią, i ani do niej zajrzeć — mówił z boku trzeci. — W ulicy spotka wszy ją, darmo się człek kłania, odwraca głowę, nescio vos.
— Zachciałeś, obawiała się zestarzeć, a nikt inny do ołtarza się nie kwapił.
Z ciemnego kąta wyrwał się ktoś z komentarzem trochę śmiałym, który śmiech tłumiony obudził, inni zaprotestowali.
— Wszystko to nic — wtrącił ktoś z boku — najbardziej żal to Zoni! To była bohaterka nasza, to była Tytania, jaką ją słusznie