Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/162

Ta strona została uwierzytelniona.




Chorążyna wstała bardzo rano, nabrawszy energii, która ją na krótko opuściła; chciała być najprzód na nabożeństwie i pojechała do kościoła razem z Madzią. Ztąd miała odwieźć ją i zostawić w gospodzie, nie chcąc brać z sobą. Nabożeństwo przeciągnęło się dość długo... W chwili rozstania Madzia przylgnęła do rąk staruszki, która pocałowawszy ją w głowę z lekka odepchnęła.
— Módl się — rzekła — i czekaj na mnie.
Siły, których wczoraj zabrakło, dała staruszce wola i przekonanie obowiązku; jechała sama jedna, blada, drżąca, lecz czując, że się nie cofnie i nie da niczem sprowadzić z drogi.
Gdy powóz stanął przed domem, Francuz już był z oznajmieniem na górze. Ewaryst, znajdujący się w mieszkaniu swoim na dole, wyjrzał, ale nie domyślił się matki, nie przeczuł jej. Wysiadająca Chorążyna znalazła się ze służącym sama, w niepewności czy miała iść do syna wprost, czy do Zoni.
Jeszcze się namyślała, gdy Ewaryst wyjrzał, słysząc szelest w sieni, zobaczył matkę i zachwiał się. Trwało to jedno okamgnienie, natychmiast przybiegł do niej i zniżył się jej do kolan.
Poruszona i zmieszana staruszka, nie mówiąc nic, razem z synem weszła do jego mieszkania.
Na górze Zonia z rozpaloną twarzą stała w oczekiwaniu gorączkowym. Domyśliła się, że Chorążyna wstąpić musiała do syna i ulękła się widocznie. Cała jej rachuba na świadków w niwecz obróconą.
Ewaryst jak winowajca, z głową zwieszoną, blady, czekał odezwania się matki, która łzy połykała.
— Przyjechałam po ciebie — poczęła Chorążyna drżącym głosem, ale bez gniewu. — Każdy człowiek zbłądzić może, ale zły trwa w grzechu. Pobłądziłeś okrutnie, Ewaryście, czyniąc wspólniczką winy twojej kobietę, której winieneś był opiekę i przykład cnoty, pobłądziłeś jawnością występku, zgorszeniem, nie mówię żeś mnie serce zakrwawił, bo cóż moje znaczy, gdyś obraził Boga i prawa Jego!