Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

nad tak zamordowanym człowiekiem. Widziała się zwycięzką, mogła być miłosierną. Oczyma mierzyła milczącego, wzbudzał w niej pewien rodzaj współczucia.
Westchnęła zlekka. Tak — rzekła trochę złagodzonym głosem — tak, my się nie zrozumiemy nigdy, stoimy zbyt od siebie daleko. Znam bardzo dobrze dom wasz i ducha jaki w nim panuje. Ja dla was jestem buntownicą, a wy dla mnie biednymi zaślepionymi.
Ewaryst dał jej mówić.
— Powiadasz, że znasz dom nasz i ducha jaki w nim panuje — odezwał się — duch to po staremu chrześcijański, dodałbym chrześcijański po staropolsku, co się nie tylko do słowa i litery wiązał, ale z każdej dobywał iskrę miłości, która jest całą nauką Chrystusa. Tak, myśmy chrześcijanie, ty się nazywasz poganką. Nie stałaś się nią sama przez się, któż cię nią uczynił?
Z uśmiechem poprawiła go Zonia.
— Powiedz lepiej, kto mnie zgubił? Kto mi ten kamień przywiązał do szyi? Wszak tak?
Ewaryst poruszył ramionami.
— A! to długa historia — odezwała się i zza paska dobyła zegarek. — Jeżeliś ciekawy ciekawy? możesz widzieć tego mistrza, któremu winnam nawrócenie moje.
Za kwadrans dadzą herbatę u Heldusi, zejdzie się na nią pewnie więcej osób, ale powinien być i Jewłaszewski... Ewaryst, który z dala w ulicach widywał wymienioną figurę i cośkolwiek wiedział o niej, rad był zaproszeniu i skłonił głowę przyjmując je. Chciał z bliska zobaczyć i poznać tego oryginała.
Jewłaszewskiego w owych czasach widywano często w ulicach Kijowa, a samym strojem i postacią ściągał oczy i uwagę, zdając się chcieć tego, choć pozornie skromną miał powierzchowność.
Był to mężczyzna już lat czterdziestu kilku, jeżeli nie pięćdziesięciu, słuszny, wyprostowany, krzepki, z twarzy niepiękny, siwiejący, wielce i aż do zbytku sztywny i poważny.
Mówił zawsze jak z katedry, a twarz jego długa, rysów dosyć regularnych choć niemiłych, przybierała naówczas wyraz jakiegoś natchnionego apostolstwa. Wygłaszał aforyzmy... nie rozumiejąc i nie przypuszczając żadnego sprzeciwienia się i sporu. Mistrz rzekł, a gdy się odezwał, rzecz powinna była być skończona, wszelka niepewność rozstrzygniętą.
Jewłaszewski ubierał się dziwacznie, nosił małą podstrzyżoną brodę i wąsy, włosy długie obcięte równo dokoła, kołnierz od koszuli spięty wielkim fantastycznym guzem, czarne buty długie i strój, który przypominał dostatniego włościanina małorosyjskiego.
Zimą i latem chadzał w baraniej czapce. Była to wówczas wyrocznia młodzieży, która się u niego chętnie zbierała wieczorami i wynosiła stąd myśli najdziwniejsze, niekoniecznie, w logicznym